Edwarda Kisło - "KARTKI Z DZIENNIKA"...

KARTKI Z DZIENNIKA...

(7kB)
Pani Edwarda Kisło urodziła się Dolistowie (obecnie gm. Jaświły).
Pracę nauczycielską rozpoczęła po wojnie w Przytulance, a potem do emerytury (1973)
pracowała w Mońkach.
Wielokrotnie nagradzana i odznaczana za działalność zawodową i społeczną.
Od połowy lat 80 jest członkiem Nauczycielskiego Klubu Literackiego
przy Zarządzie Okręgu ZNP w Białymstoku.

"Kartki z Dziennika - część 43"

(6kB)
Codzienne zapisy p. Edwardy zaczynają się 24 sierpnia 1939 r., a kończą w wigilię 1990 roku. 260 stron, miejscami bardzo szczegółowych i osobistych, zapisków spina trzy epoki klamrą wspomnień kobiety zawsze aktywnej - próbującej, wbrew wszelkim przeciwnościom, kształtować życie w sensowne formy.

3 marca 1984 r.

Jest tu w pobliżu naszego domu na skwerku bardzo wymowny pomnik sanitariuszki, która podtrzymuje na kolanie głowę umierającego żołnierza. Często, przechodząc obok, oglądamy go w zadumie, sięgając myślą czasów wojny. Ginęli ludzie młodzi, jakimi byliśmy wówczas. Mąż wpadł na pomysł- kupimy i zapalimy znicze, jako pewną formę uczczenia pamięci tych bohaterów. Dziś też to uczyniliśmy na wieczornym spacerze. Noc cicha, bezwietrzna, lampki płoną, mrugają widoczne daleko, oświetlają kamienne postacie upamiętniające gehennę tamtych czasów. Cześć waszej pamięci! Odchodzimy, oglądając się za siebie jeszcze raz i jeszcze raz.

7 marca 1984 r.
Ostatni dzień wypoczynku i próżniactwa. Od rana słoneczna pogoda, więc idziemy na pożegnanie z morzem. Cisza na plaży. Zmiana turnusu. Łabędzie smutne, głodne. Morze wzburzone, białe grzywacze fal gonią się z daleka. Jeszcze ostatni rzut oka na ów bezkres szaroniebieski aż do linii horyzontu. Wracając, wjechaliśmy windą na najwyższe piętro, skąd jak na dłoni rozciąga się panorama miasta, portu; amfiteatr kołobrzeski, ogromna bryła konkatedry, nowe osiedla mieszkaniowe bielą się świeżością murów.

8 marca 1984 r.
Jesteśmy już w domu, mnóstwo listów leży. Na dziś mam zaproszenie do szkoły z okazji Dnia Kobiet. Mimo zmęczenia podróżą, poszłam. Było dość fajnie. Panowie urządzili nam wystawne przyjęcie. Nie wiem, skąd oni to wszystko dostali. W wolnej sprzedaży nie ma, tylko na kartki i to dla dzieci. Życzenia okolicznościowe, obustronne podziękowania.

26 marca 1984 r.
Idę z rana do Jaśki. Koło mleczarni mijam rząd pojazdów z pojemnikami na serwatkę dla inwentarza. Trzydzieści traktorów, jak okiem sięgnąć. Wieś zmienia oblicze. Nie ma wozów konnych. Pamiętam, jak dorastałam na przełomie lat 30 naszego stulecia żęliśmy zboże sierpami. Potem przyszły kosy, to był postęp, starsi zgorszeni bali się, że się zboże pogniewa i nie będzie rosnąć. Teraz nawet żniwiarka konna - to przeżytek. Najlepszy kombajn - zerżnie i wymłóci.

28 marca 1984 r.
Godzina 22. Wróciliśmy z teatru z Białegostoku. Obejrzeliśmy sztukę Szekspira "Sen nocy letniej". Nasz Dom Kultury zorganizował wyjazd autokarem. Bardzo przyjemna impreza. Odbiór spektaklu ze zmiennym uznaniem. Gra aktorów dobra, akcja żywa, kostiumy dobrane według ówczesnej mody, widowisko barwne, kolorowe. Może scenki seksu zbyt uwypuklone, co się niektórym nie podobało, ale to dziś modne wszędzie i w środkach masowego przekazu. Każdy na swój sposób odbiera i interpretuje - i to dobrze.

2 kwietnia 1984 r.
Dziś szkolenie społecznych kuratorów sądowych w Białymstoku. Jesteśmy oboje, a właściwie - to ja jedna. On pozałatwiał sprawy podopiecznych z panią kurator Szyfman i pobiegł do Związku Inwalidów Wojennych. Był telefonicznie wezwany. No i w Orbisie w sprawie wycieczki zagranicznej. Jesteśmy nastawieni na Rumunię, po raz trzeci na te błotka lecznicze. Ciągną tam ludzie starsi z wielu krajów świata. Słaba nadzieja - chętnych dużo, miejsc mało. Chyba że ktoś z tych czy inych względów zrezygnowałby.
Wracamy, jest Mela. Prędko obiad i idziemy do domu kultury. Przyjeżdża teatr estradowy z Warszawy. Sala wypełniona po brzegi. Teatr - trochę krytyki, trochę satyry na dzisiejszą rzeczywistość.

3 kwietnia 1984 r.
Praca w ogrodzie. Tata pikuje pomidory. Przygotowuje inspekt. Już można siać i sadzić. Wysadził pod szkło flance sałaty. Wysiał rzodkiewkę i kwiaty. Przyszedł zmęczony, rzucił się na wersalkę, dałam mu kropelki, otuliłam kocem, niech odpocznie. Niewiele tego było. Są interesanci. A czas leci. Już i podwieczorek. Są Mydlakowie, brydżyk, fajny odpoczynek, odprężenie. Emeryci się nie nudzą. Dzień wypełniony zajęciami po brzegi.

22 kwietnia 1984 r.
Niedziela. Po mszy świętej proboszcz zaprosił wszystkich obecnych do obejrzenia kaplicy św. Kazimierza, którą urządza z wielkim smakiem artystycznym. Piękne mozaiki, płaskorzeźby, kasetony, pilastry z cennych surowców sprowadzanych nawet z Włoch. Co za kunszt, precyzja, mrówcza praca z benedyktyńską, drobiazgową dokładnością. Są rzemieślnicy - artyści, wykonawcy tych wspaniałych dzieł sztuki.
Byliśmy pełni szacunku i podziwu dla proboszcza, który z takim zaangażowaniem przedsięwziął to dzieło i prowadzi niezmordowanie. Cieszy nas, że nasze Mońki, mała mieścina wzbogaci się o wspaniały pomnik kultury katolickiej z mocnym akcentem polskości. Taki obiekt - to chluba i duma naszego "grodu".

23 kwietnia 1984 r.
Wiosna. Kwitną tulipany, żonkile, bratki. W naszym ogrodzie kwitną i drzewa owocowe - śliwki i czereśnie. Wokoło zieleń pozioma i pionowa, soczysta, młoda, wiosenna. Cała, zbudzona po zimowym śnie, przyroda tętni świeżością życia, ściąga oczy ku sobie aż się dusza raduje, obserwując te cudeńka. Jakiż piękny jest świat o każdej porze roku.

8 maja 1984 r.
Byłam na spotkaniu w Lidze Kobiet. Prelegentka, pani Zosia Piwko, omawiała dorobek 40 - lecia PRL. Następnie wywiązała się ożywiona dyskusja. Ja też zabrałam głos. Omówiłam swoją sytuację materialną w roku 1946, kiedy to nic nie mieliśmy, poza tym co na sobie. Zaczynaliśmy od zera. Pierwsze zakupy - to dwa talerze, dwa kubeczki, dwie łyżki, garnuszek, wiadro i miednica. Cieszyłam się, patrząc na te skarby. Ach! Więc już coś mamy. Herbatę jeszcze gotowałam w czajniku gospodyni, u której mieszkaliśmy, zanim jakie takie mieszkanie urządziliśmy w szkole. Praca w szkole też ciekawa.
Budynek - barak bez pieca, bez elektryczności. Dzieci 150 na nas dwoje. Wspominamy tamte czasy w Przytulance. Dodam jeszcze, że z Przytulanki do Moniek 5 km chodziłam boso, pantofelki w rece. Miało się jedne, a drugie kupić nie było gdzie i za co. Tak, pani nauczycielka chodziła boso, ale nikt nie narzekał, nie psioczył. Pracowało się od 8 do 22 - klasy łączone, etaty po 36 godzin plus nadliczbówki, potem kursy dla analfabetów, kursy czytelnicze. Teatr amatorski - to praca społeczna.
A dziś od 22 lat mieszkamy we własnym domu z wygodami, o jakich nie marzyło się. I nie tylko my. Kto pracuje i mądrze gospodaruje, ma wszystko, mimo wielu minusów w państwowej gospodarce. Dziś każdy obywatel od urodzenia do śmierci korzysta z usług socjalnych: wyprawki niemowlęce, urlopy wychowawcze, szkoły bezpłatne, wysokie stypendia studiującym. Emerytury, renty, zapomogi, opieka lekarska bezpłatna, sanatoria i wczasy wypoczynkowe dla wszystkich. Czy to nie dobrodziejstwo?! Nie osiągnięcie ostatniego czterdziestolecia?... Z tych osiągnięć korzysta dyrektor i sprzątaczka, pracownik umysłowy i fizyczny.

cdn...
przeczytaj - cz. 1 | cz. 2 | cz. 3 | cz. 4 | cz. 5 | cz. 6 | cz. 7 | cz. 8 | cz. 9 | cz. 10 | cz. 11 | cz. 12 | cz. 13 | cz. 14 | cz. 15 | cz. 16 | cz. 17 | cz. 18 | cz. 19 | cz. 20 | cz. 21 | cz. 22 | cz. 23 | cz. 24 | cz. 25 | cz. 26 | cz. 27 | cz. 28 | cz. 29 | cz. 30 | cz. 31| cz. 32 | cz. 33 | cz. 34 | cz. 35 | cz. 36 | cz. 37 | cz. 38 | cz. 39 | cz. 40 | cz. 41 | cz. 42
(6kB)
"Kartki z dziennika 1939 - 1989" p. Edwardy Kisło wydał w 1996 roku Nauczycielski Klub Literacki w Białymstoku
przy finansowej pomocy UMiG w Mońkach, PU-PH "MONROL", PP-H "REVMOD" oraz Monieckiej Spółdzielni Mleczarskiej.