KARTKI Z DZIENNIKA...

(7kB)
Pani Edwarda Kisło urodziła się Dolistowie (obecnie gm. Jaświły).
Pracę nauczycielską rozpoczęła po wojnie w Przytulance, a potem do emerytury (1973)
pracowała w Mońkach.
Wielokrotnie nagradzana i odznaczana za działalność zawodową i społeczną.
Od połowy lat 80 jest członkiem Nauczycielskiego Klubu Literackiego
przy Zarządzie Okręgu ZNP w Białymstoku.

"Kartki z Dziennika - część 3."

(6kB)
Codzienne zapisy p. Edwardy zaczynają się 24 sierpnia 1939 r., a kończą w wigilię 1990 roku. 260 stron, miejscami bardzo szczegółowych i osobistych, zapisków spina trzy epoki klamrą wspomnień kobiety zawsze aktywnej - próbującej, wbrew wszelkim przeciwnościom, kształtować życie w sensowne formy.

22 czerwca 1941
Jeszcze byłam w łóżku, gdy o godz. 6 - wpada Gienia.
- To ty śpisz? Nie słyszałaś, co się dzieje. Samoloty warczą aż ziemia drżym i okna dzwonią.
Zerwałam się i wybiegłam na ulicę. Rzeczywiście - ludzie skupiają się gromadkami i z ożywieniem śledzą dziesiątki przelatujących samolotów. Z oddali słychać głuchy pomruk ciężkiej artylerii. Przerażeni żołnierze sowieccy biegną w popłochu.
A więc wojna! Wojna! Niemcy uderzyli na Sowietów niespodziewanie - jak 1 września 1939 r. na Polskę...
Jakiś oficer uspokaja! - "Wojny nie budziet, imiejem z Giermancem dogawor." Niestety, wojna. Sowietów jak zmiótł. Cisza. Czekamy w napięciu.

27 czerwca 1941
Z typową niemiecką butą wkraczają wojska hitlerowskie. Jesteśmy z Tadzią przy grabieniu siana.. Od szosy jadą do wsi wojska niemieckie. A więc znowu okupacja. Wracamy do domu. Na nasze podwórko wjeżdża czołg, a z niego wysiada dwóch Niemców. Wchodzą do pokoju, a widząc leżące dywaniki, cofają się, myją się przy studni, buty zostawiają w sieni, wkładają kapcie i wchodzą do pokoju.
Drżę ze strachu. Naradziwszy się, postanowiliśmy poczęstować ich świeżo udojonym mlekiem. Kto to poda? Zrobiła to mama. Podniosła dwie filiżanki, a my na wyścigi zaglądamy przez dziurkę od klucza. Co to będzie? Niemcy zaskoczeni. Jeden bierze filiżankę i podaje mamie, by trochę upiła, drugi też. Wypili. Uśmiechnęli się: Danke, danke.
A wieczorem pukanie do drzwi. Wchodzą z butelką likieru, częstują nas i ojca. To rewanż za mleko.

20 lipca 1941
Niemieckie gestapo robi swoje porządki. Aresztują, badają w nieludzki sposób, zwalniają i znowu aresztują, niby chcą wyniszczyć komunę... Żydom sądny dzien. Biją, mordują bezlitośnie, gdzieś wywożą. Boże! Czy to koniec świata? I Wschód, i Zachód planują chyba nas wszystkich wykonczyć. Czy skazani jesteśmy na wytracenie?

28 listopada 1941
Po długiej przerwie list od męża z niemieckiej niewoli. W liście zamazane tuszem niektóre linie. Widocznie napisane było coś, czego kontrola nie przepuściła. To zresztą nieważne. Dziękuję Bogu, że żyje, chociaż znosi pogardę, upokorzenie i poniżenie. Może przetrzyma tę niewolę i wróci do mnie.
Pisze, że otrzymał ode mnie list i 2 kartki pocztowe, że tęskni. List smutny, tchnie z niego apatia i rozpacz. Mąż pisze, że ostatnio traci nadzieję na możliwość powrotu do domu, do kraju.
Natychmiast od ręki odpisuję, ale listy nie docierają, nic dziwnego - wojna... Prawie gasną nadzieje, że Polska odzyska wolność...

24 stycznia 1942
Mój Boże! Znowu bolesny cios ugodził w moje serce. Otrzymałam list, ale nie od męża, a od jego przyjaciela, towarzysza niedoli. Donosi, że Wacek uciekł z Władkiem do kraju. Zostali w czasie obławy na stacji kolejowej w Berlinie schwytani i odesłani do więzienia w Dortmundzie. Podejrzani są o szpiegostwo. Grozi im obóz koncentracyjny lub kara śmierci.
Czynimy starania o dobrą opinię z lagru i miejsca pracy. Wacuniu mój najdroższy! Co za los?! Za co tak strasznie cierpisz? Czy przeżyjesz te katorgi? Boże! Daj mu siły do przetrwania. Czasem złoszczę się i myślę: - Niech ów podpalacz świata - Hitler - zbytnio się nie cieszy, bo ani się obejrzy, jak spotka go los Napoleona.

8 lutego 1942
Trzecia rocznica naszego ślubu. Mój drogi, najukochanszy Wacuniu! Czyś ty w swej katorżniczej sytuacji chociaż przypomniał sobie, jak przed trzema laty szczerze życzono nam szczęścia? Niestety, to szczęście prysło jak banka mydlana, a jego miejsce zajęły długie, bez końca długie dni, miesiące i lata rozłąki, udręki i cierpien... Trudno... taki los...

18 lutego 1943
Masowa wywózka młodych ludzi do Niemiec na roboty. Przyszła kolej i na naszą wieś. Wywieziono 29 osób. W tej liczbie i nasza Gienia. Ja jestem u swoich rodziców, są zrozpaczeni.
Chciałabym pojechać za nią, ale to nie uratuje Gieni. W poprzednim transporcie Lodka Kaplowa pojechała za Marysię, a teraz wzięli i Marysię. We wsi sami starzy, a produkty rolne trzeba w coraz większej ilości oddawać Niemcom. Kto na to będzie pracować w polu i oborze?

22 lutego 1943
Niespodzianka. Udało się Gieni wyskoczyć w czasie biegu z pociągu przez okno wagonu i to tak szczęśliwie, że nie poniosła żadnego szwanku, mimo że strzelano do niej.

18 kwietnia 1943
Smutne to, że wśród nas Polaków, jednakowo znoszący kajdany niewoli, są zdrajcy. Doniesiono komisarzowi, może przez zazdrość, że Gienia uciekła z transportu. Ten rozzłoszczony, natychmiast wysłał gońca z rozkazem, by zaraz z manatkami zgłosiła się na punkt zborny, bo inaczej żandarmeria z nią rozprawi się.
Co robić? Rozkaz należy wykonać niezwłocznie. I znów jej nie ma. Nie wiemy, czy jest w więzieniu, czy w karnym obozie, czy skierowano ją na transport?

19 kwietnia 1943
O dziwo! Gienia zjawia się późną nocą z poranionymi nogami i opowiada, że znów wyskoczyła z pociągu za Grajewem, koło samej granicy. I znów kłopot! Co robić? W domu być nie może. Wczesnym rankiem, jeszcze przed wschodem słonca, postanowiliśmy odwieźć ją do dalekich krewnych w powiecie sokólskim.
Jedziemy we dwie byle jakim starym wozem, małą, nędzną kobyłką. Wszystko, co lepsze - konie i sprzęt - na wojnie przepadło. O brzasku dnia jesteśmy na szosie koło Zabiela, aż tu z przeciwka nadjeżdża niemiecka żandarmeria. Chyba koniec z nami! Modlimy się szeptem o ratunek. Ale Niemcy może z lenistwa, może rozespani, bo to wczesny ranek, mijają nas jakby nie zauważywszy. To chyba cud!
Dojechałyśmy szczęśliwie na miejsce do Trofimówki. Gienia zostaje, acz niechętnie, przyjęta. Nic dziwnego. Każdy się boi, każdy ma swojej biedy po uszy i niepewny jest jutra.

14 lipca 1944
Jakiś podejrzany ruch. Od wczoraj komisarz z całym swym urzędem i nagromadzonym bogactwem odjeżdża. Niemcy biegają po wsi, zabierają konie, bydło, owce, nawet kury i gęsi - "na czysto". Szosą na zachód wali motoryzacja. Jakiś smród, dym, spalenizna w powietrzu. Co to jest?
Wieś w nocy opustoszała. Wszyscy młodzi uciekli do lasu. Konkretnie nic nie wiemy, żadnych gazet. Słowem jak na pustyni czy w dżungli. Ale jakoś szeptem z ust do ust dochodzi wieść, że Niemcy cofają się. Gonią ich wojska radzieckie.

16 lipca 1944
W naszym zatrzymuje się jakieś wojskowe dowództwo frontowe. Okazuje się, że to jeden z generałów ze swoim sztabem. Pułkownik kiepską polszczyzną rozmawia z ojcem. Uspokaja, mówiąc, że żadnej krzywdy nam nie zrobią. Przyniósł nawet coś w butelce i obaj z ojcem tak prosto z butelki wypili po parę łyczków, chyba czegoś mocniejszego.
Oficerowie wyższej i niższej rangi nakazują swoim żołnierzom, by ci instalowali telefony, ale i w stojących wokoł samochodach. Jest ich mnóstwo, zastawiono dość duże podwórko, ogród, sad i kilka rzędów na ulicy. I tak od samego ranka ruch niesamowity.

20 lipca 1944
Aparaty telefoniczne dzien i noc pracują. Trzaski maszyn drukarskich. Motory warczą nieustannie. Domyślamy się, że przywożą i odwożą meldunki i rozkazy, a we wsi krążą wieści, że o kilkanaście kilometrów od nas, w Karpowiczach są już bolszewicy. Słychać od czasu do czasu głuche strzały, wybuchy bomb, dochodzi nawet zapach dymu, słońce nim przyćmione. 10 sierpnia 1944
Noc. Niemcy pakują się. Uciekają. ściągają telefony, wynoszą do samochodów sprzęt. Śpieszą się i prędko wyjeżdzają. Pułkownik dziękuje nam za kwaterę. Mówi, że było im tu dobrze, jak mało gdzie. Obiecuje, że wkrótce Niemcy tu powrócą!
Ledwie ostatnie samochody niemieckie odjechały o świcie, a już o godz. 8 rano biegną ulicą grupki bolszewików.
"Giermanca zdies niet?" - pytają. I pobiegli dalej. Za chwilę wchodzi do domu radziecki major.
- "U was był giermanskij sztab" - i rozgląda się po domu, czy nie ma zostawionych jakichś papierów, map, czy czegoś tam - nie wiem. Znalazł wprawdzie za krawędzią łóżka jakiś papier. Przeglądał pewien czas i zabrał ze sobą.
A więc już nie ma Niemców. Odetchneliśmy trochę swobodniej. Powyłazili ludziska z ukrycia - jak szczury. Witają oswobodzicieli dość serdecznie.

18 października 1944
Gdyby ten front posunął się trochę dalej i szybciej, to może byśmy odpoczeli i rozejrzeli się wokół gospodarstwa. A tu Niemczyska za Biebrzą, za błotami, obwarowali się mocno i siedzą "kamieniem".
Bolszewicy zaś szturmowali jakiś czas na próżno, a teraz siedzą spokojnie czekają na coś. Wprawdzie to od czasu do czasu strzelanina, niemieckie pociski artyleryjskie sypią się jak grad, przelatują przez wieś, przez to nasze Dolistowo. Trafiają też w budynki. Ginie inwentarz, którego Niemcy nie zdołali zabrać ze sobą.
Raz nawet Lonia, Genia i ja trafiłyśmy w taki ogien artyleryjski. Wokoło nas rwały się szrapnele, waliły bomby. Leżałyśmy bez tchu zasypane ziemią. Ogłuszający gwizd pocisków, tumany kurzu, koniec świata! Nie zapomnę tego do śmierci. Chyba cud, że żaden pocisk w nas nie trafił i wyszłyśmy cało. Kilka domów i budynków uszkodzono, a nawet zniszczono. Dembowskiej rękę urwało, ale żyje. Para koni zginęła i jedna krowa. W takich warunkach nikt nie myślał o sprzątaniu z pól.
To było straszne, że w październiku stoją nie zżęte zboża. Jaki rezultat? Krótkie słowo - głód. A jak wyjść w pole, kiedy Niemcy strzelają zza rzeki.
Tymczasem jak grom padł rozkaz - EWAKUACJA! Opuścić wieś - front! Nie ustąpimy z wioski, z domów, niech nas lepiej wystrzelają na miejscu, tak mówiliśmy od września. Ileśmy przeżyli, co nas kosztowałto to uporczywe trzymanie się domów, to brak słów. Co będzie dalej - nie wiemy...

cdn...
przeczytaj - cz. I | cz. II
(6kB)
"Kartki z dziennika 1939 - 1989" p. Edwardy Kisło wydał w 1996 roku Nauczycielski Klub Literacki w Białymstoku.