KARTKI Z DZIENNIKA...

(7kB)
Pani Edwarda Kisło urodziła się Dolistowie (obecnie gm. Jaświły).
Pracę nauczycielską rozpoczęła po wojnie w Przytulance, a potem do emerytury (1973)
pracowała w Mońkach.
Wielokrotnie nagradzana i odznaczana za działalność zawodową i społeczną.
Od połowy lat 80 jest członkiem Nauczycielskiego Klubu Literackiego
przy Zarządzie Okręgu ZNP w Białymstoku.

"Kartki z Dziennika - część 21"

(6kB)
Codzienne zapisy p. Edwardy zaczynają się 24 sierpnia 1939 r., a kończą w wigilię 1990 roku. 260 stron, miejscami bardzo szczegółowych i osobistych, zapisków spina trzy epoki klamrą wspomnień kobiety zawsze aktywnej - próbującej, wbrew wszelkim przeciwnościom, kształtować życie w sensowne formy.

10 czerwca 1975
Karl - Marx - Stadt. Interhotel Kongres, 25-piętrowy gmach. Zakwaterowano nas w tym luksusowym hotelu. Bogato wyposażony hol z ogromną oranżerią. Pokoje dwuosobowe urządzone najnowocześniej, z wszystkimi wygodami. W kawiarni wieczorem koncert z udziałem solistów. Zbiera się tu elita w różnym wieku.
Zwiedzamy miasto. Turystów moc, różnych narodowości Polacy, Rosjanie, Węgrzy, Czesi, Szwedzi.
Słowem istna wieża Babel.

9 grudnia 1975
Wyjazd członków Klubu Seniora atokarem do teatru im. Al. Węgierki w Białymstoku, na spektakl Ireneusza Kanickiego "Dziś do ciebie przyjść nie mogę..." To widowisko teatralne utworzone jest z pieśni polskiego podziema lat 1939 - 1945. Krótkie sceny dramatyczne do poszczególnych tekstów piosenek tworzą kompozycyjny układ. Ukazują walkę narodową o niepodległość Polski. Walkę, która jednoczyła ludzi o różnych orientacjach politycznych i różnych przekonaniach. Spektakl ten pozostawia niezatarte wrażenie na widzach.

1 lutego 1976
Napisałam do "Przyjaciółki".
Szanowna Redakcjo! Jesteśmy z mężem nauczycielami, od dwóch lat na emeryturze. Mieszkamy na Białostocczyźnie, w małym miasteczku Mońki, we własnym domu z ogródkiem przydomowym.
Czy nam jest dobrze? Na pewno tak. Nie nudzimy się, mamy czas wypełniony zajęciami i rozrywką. Co robimy? O dużo tego. Obok domowej krzątaniny, pracujemy społecznie i tylko społecznie.
Mąż jest radnym MRN, a więc sesje, spotkania z wyborcami, praca w komisjach. Jest też opiekunem społecznym w swojej dzielnicy, w związku z czym ciągłe załatwianie różnych spraw swoim podopiecznym. Pracuje w Komisji Pojednawczej i Kolegium Orzekającym. Praca niezbyt przyjemna, ale społecznie potrzebna i owocna. Pracuje w Komisji Rewizyjnej ZNP. Jest prezesem Koła ZBOWiD, które jest dość prężne i liczebnie duże. No i prezesem Klubu Seniora.
Jesteśmy też oboje społecznymi kuratorami sądowymi, a podopieczni tego rodzaju nie są łatwi, to margines społeczny i tu trzeba większej znajomości psychologii, aby praca przyniosła oczekiwane wyniki. A stąd wszelkiego rodzaju konferencje, posiedzenia, szkolenia, odprawy. To jest zajęcie i rozrywka, kontakty z ludźmi, przydatność społeczna. To daje dobre samopoczucie, a to jest właśnie to, czego często brak emerytom.
Czas wolny spędzamy w naszym ogródku kwiatowym i użytkowym. Ogródek kwiatowy jest naprawdę piękny, mnóstwo kwiatów, rabaty róż, alpinarium, wodotrysk z basenem, żywopłoty, trawnik. Utrzymanie pięknego wyglądu wymaga ciągłej pracy, ciągłego starania, troskliwej opieki. Tu fizycznego wysiłku więcej wkłada mąż. Od wczesnego ranka coś tam robi, to podlewa, to przystrzyga, to przycina, sadzi, usuwa chwasty i tak w koło. To przyjemne zajęcie tak go absorbuje, że nieraz trudno doprosić się na śniadanie. Za to w dzień odpoczynek.
Często mamy gości, przyjaciół, znajomych. Przyjemnie odpoczywają wśród kwiatów i zieleni przy stoliczku popijając herbatkę, która w większym gronie lepiej smakuje, a i owoce - począwszy od truskawek poprzez porzeczki, maliny, agrest, a skończywszy na późnych jabłkach - też wprost z krzaka i drzewa leprze są niż ze straganu. Tak jest przez całe lato.
A zima? O ileż wszelkiego rodzaju atrakcji. Mamy piękne duże akwarium w domu, a w nim złote rybki, kanarki w klatce pięknie śpiewają. Na małej werandzie miniaturowa oranżeria. Tu są palmy, fikusy, paprocie i całe kolonie kaktusów oraz innych kwiatów. To też zajęcie. Wszystko utrzymać, pięlęgnować, wymaga czasu, no i chęci. A księgozbiór dość pokaźny w domu i częste zaglądanie do biblioteki publicznej, a płytoteka, nagrania muzyki poważnej, organowej, głosy lasu, ptaków a i muzyki operetkowej też z przyjemnością my starsi słuchamy.
Dalej, urządzamy nawet u siebie, że tak szumnie powiem, wieczorki literackie. Są koleżanki "piszące", więc prezętują swoją twórczość. Są dyskusje na temat spektaklu telewizyjnego czy przeczytanej książki, często śpiewamy sobie bardzo dawne piosenki, jeszcze nasze szkolne oraz przeboje lat trzydziestych naszego stulecia. To bardzo miłe!
Spotykamy się też raz w tygodniu w Klubie Seniora. Co tam robimy? Słuchamy ciekawych prelekcji na różne tematy, czytamy prasę, oglądamy wspólnie teatr telewizji, gdyż nasze spotkania są w poniedziałki, panowie grają w brydża czy szachy, panie poplotkują trochę o pogodzie, o modzie. Takie spotkania towarzyskie - to samo zdrowie.
Wieku emerytalnego nie trzeba się bać, a raczej cieszyć się, że się tego wieku dożyło, trzeba tylko chcieć i umieć sobie życie ułożyć, do niepowodzeń nie ustosunkowywać się tragicznie, wszelkie przykrości, wspomnienia, które bolą, umieć odsunąć w najdalszy kącik naszej psychiki, no i nie myśleć o starości, bo liczone zmarszczki szybko się mnożą, a i choroby też.
Pogoda ducha - to radość życia. Życie jest takie piękne ! A więc emeryci, nie gnuśnieć! Starać się o wypoczynek czynny i o to, by było dobrze nam i z nami.

3 czerwca 1976
Sanatorium męża w Kudowie - Zdroju. Boże drogi! Na odległość większa miłość, a może w myśl słów piosenki "Miłość jak wino mocy nabiera", czy przysłowia: "Stara miłość nie rdzewieje". Nie wiem, ale takie piękne i częste listy odbierać od swego "chłopca" po prawie czterdziestoletnim pożyciu małżeńskim - to tylko sama radość i szczęście.
Każdy list, a pisany co dzień systematycznie, sześciostronicowy, drobnym maczkiem. W każdej kratce pisany, pełen serdecznych, ciepłych słów : "Moje słoneczko!" - "Mój skarbie!" - "Moja wielce umiłowana Edwardeczko!" - "Moja miłości dozgonna!" itd. - to się może wydać komuś śmieszne, ale mam wrażenie, miłe i przyjemne. Ja z kolei nie jestem mu dłużna. Ze swej strony też staram się odpowiedzieć na każdy list, nie szczędząc ciepłych słów. Uważam, że to jest dobrze. Kto wie, ile jeszcze nam dni życia zostaje, w każdym razie nie wiele, kiedy się ma 65 lat...
Niech więc te ostatnie lata nie będą przysłonione jakąś chmurą oschłości i obojetności względem siebie. Staramy się obustronnie sprawiać sobie drobne przyjemności w życiu codziennym. Przeżyte wspólnie lata, lata radości i smutku, wzlotów i upadków wiążą, cementują. Wzajemna tolerancja i wyrozumiałość nie pozwoliła w naszym pożyciu na żadne "dramatyczne spięcia". Jedno mamy tylko życzenie - abyśmy prawie razem mogli umrzeć. Żyć bez siebie, byłoby bardzo trudno.

cdn...
przeczytaj - cz. 1 | cz. 2 | cz. 3 | cz. 4 | cz. 5 | cz. 6 | cz. 7 | cz. 8 | cz. 9 | cz. 10 | cz. 11 | cz. 12 | cz. 13 | cz. 14 | cz. 15 | cz. 16 | cz. 17 | cz. 18 | cz. 19 | cz. 20
(6kB)
"Kartki z dziennika 1939 - 1989" p. Edwardy Kisło wydał w 1996 roku Nauczycielski Klub Literacki w Białymstoku
przy finansowej pomocy UMiG w Mońkach, PU-PH "MONROL", PP-H "REVMOD" oraz Monieckiej Spółdzielni Mleczarskiej.