<<< wstecz .::.

Przygody Boberka


Futrzaki pożegnały się z klempą i ruszyły przed siebie. Zaciekawienie do granic możliwości początkowo spowodowało, że dość szybko szła im podróż. Ale prędko się zmęczyły zbyt forsownym marszem.
Myślały, że to może jednak jest niedaleko, ale okazało się, że zwierzaki będą jeszcze długo używać swoich łapek. Trasa była urozmaicona.
To kawałek pod górę to na dół, to po słońcu to w cieniu liściastych koron. Kilkakrotnie przytrafiło im się urwać apetycznie wyglądające gałązki lub źdźbła, by dodatkowo umilić sobie drogę. Dreptały spokojnie, rozmawiając o ostatnich dniach. Boberek opowiedział przyjaciołom, iż jego półeczka w domu zapełnia się powoli figurkami. Zaczęli się zastanawiać, jakby tu obejrzeć rzeźbiarski kunszt.



Musieli jednak przerwać rozmyślania, bo doszli do drogi, o której Matylda wspominała. Już mieli wejść na jezdnię, gdy zza zakrętu wyłonił się straszny pojazd. Był bardzo hałaśliwy i poruszał się wystarczająco szybko, aby się zatrzymali.
Jacek przypomniał sobie słowa mamy i uznał, że to są samochody, miał też poczucie, że kiedyś spotkali się z czymś takim, lecz było to na tyle dawno, że szczegółów już nie pamiętał. Wewnątrz nich znajdowali się ludzie, wygodnie siedząc, nie nadwyrężali nóg do chodzenia. Przez chwilę nawet im zazdrościli, ale co to za przygoda bez odrobiny wysiłku fizycznego.
Kiedy uznali sytuację na drodze za bezpieczną, chyżo dotarli na jej drugą stronę. Ucieszyli się, że cało i zdrowo przebrnęli przez najtrudniejszy odcinek wyprawy. Tylko że nie mieli pojęcia, dokąd teraz powinni iść. Bowiem ścieżka będąca w przedłużeniu tej pierwszej, doprowadziła ich do rozwidlenia. Rozglądali się w poszukiwaniu jakiejś podpowiedzi, lecz nic nie zdradzało położenia siedziby tajemniczego Krzysia.
Postanowili spytać się przeskakującej z drzewa na drzewo wiewiórki. Ta, uradowana, że może pomóc, udzieliła szybko odpowiedzi, a nawet przez pewien czas towarzyszyła uśmiechniętej trójce. Rudowłosa panienka z puszystym ogonem opuściła ich dopiero, gdy dostrzegła interesujące ją krzewy. Łoszaki zauważyły, że Mieszko trochę za nimi nie nadąża i zwolniły tempo. Temperatura na dworze rosła, bo słońce zbliżało się już do zenitu.
Brązowi przyjaciele powoli tracili siły. Fakt, iż Agatka ujrzała leżącego wśród zarośli psa, początkowo próbowali uznać za efekt zmęczenia. Lecz podchodząc bliżej, okazało się, że to nie halucynacje. Zwierzę umościło się pomiędzy siewkami drzew, które w tym roku postanowiły obudzić się do życia.



- Hej – zwrócił się do niego Jacek. – Co tutaj robisz? Znasz może człowieka, co tu gdzieś w okolicy mieszka? Idziemy do niego z pierwszą naszą wizytą, aby go poznać.
- Jak mógłbym nie znać?! – obruszył się lekko pytany. – Przecież to już całkiem blisko stąd. Pochwalić się nawet mogę głęboką z nim znajomością, albowiem przygarnął mnie swego czasu, dał dach nad głowę i miskę strawy. Pomimo żem kulawy i niewiele już pożyję, czuję się u niego na podwórku prawie jak w raju. Spokój i cisza, czas leniwie upływa. W sąsiedztwie nikt więcej nie rezyduje z ludzi. Czasem tylko trafi się jakaś wycieczka.
Bo Krzyś to taka nasza tutejsza atrakcja turystyczna. Gdyby nie to, że się bardzo słabo czuję i chyba zmuszony będę tu jeszcze poleżeć, poszedłbym zaraz z wami.
- Może pomożemy ci? Tylko trzeba się zastanowić jak. Jesteś trochę za duży, aby któreś z nas było w stanie cię zanieść. – klempka zamyśliła się. – Chociaż wiem. Mieszko, mógłbyś kilka tych młodych drzewek ściąć? Mam pewien pomysł.
Boberek nie kazał sobie dwa razy tego powtarzać. Ochoczo zabrał się do pracy i po chwili było już widać rezultat. Przyciągnął pniaki bliżej psiaka i popatrzył wyczekująco na koleżankę. Ta ułożyła je w rządku, przetykając prostopadle drobniejsze gałązki. Na to wszystko rzuciła sporo szybko zerwanej trawy i innych zielnych roślin.



- Wejdź na to ostrożnie i połóż się. – zwróciła się do nowego znajomego. – Mówiłeś, że to niedaleko, więc myślę, że damy radę cię tam tak dociągnąć. Droga jest w miarę równa i nie powinno być problemów. Tylko mów, w którą stronę mamy iść dokładnie.
Szło im powoli, ale jednak do przodu. Sprawdził się plan Agatki i wkrótce dotarli do jakichś zabudowań.
- Jesteśmy na miejscu. Nie wiem, jak się wam odwdzięczę. Ale powinienem się w końcu przedstawić. Noszę dość pospolite imię, bowiem wołają na mnie Burek. Wzięło się to chyba od koloru futra. Patrzcie! Widzicie, kto tam chodzi przy bramie? To jest właśnie ta osoba, do której chcieliście trafić. Żyje on tu już od wielu lat i bliskość natury powoduje, że dość dobrze rozumie, co my zwierzęta chcemy mu przekazać. Jeśli pozwolicie, to mogę być takim tłumaczem między nim a wami.
- Bardzo chętnie. Tak byłoby najłatwiej. Więc jeśli nie masz nic ważniejszego do roboty, to będzie nam bardzo miło.
W tym momencie człowiek odkrył, że na podwórku pojawili się niezapowiedziani goście. Uśmiech rozjaśnił jego twarz, na której widać było, że czas odcisnął już swoje znaki. Nie chciał spłoszyć przybyszów, dlatego przystanął i przyglądał się, czekając na ich dalsze ruchy. Ale dostrzegł, że jest z nimi jeden z podopiecznych. Odczekał parę chwil, podszedł powoli do drewnianej budy i podniósł miskę. Włożył coś do niej i przesunął w kierunku psa.
- O rety, jedzenie… - Burek nie wytrzymał i pozostawił całą trójkę samym sobie. – Sam się dziwię, że nie słyszałem, jak mi w brzuchu burczy.

Przyjaciele przykucnęli na skraju ścieżki, bacznie obserwując sytuację. Ludzka postać zbliżyła się do kundla, pogłaskała go po łbie i coś do niego rzekła. Nie musieli na szczęście długo czekać, żeby się dowiedzieć, o co chodziło. Zaspokoiwszy pierwszy głód, psiak przydreptał do nich.
- Krzyś jest niesamowity. Domyślił się, że pomogliście mi w lesie. Ma nadzieję, że się go nie obawiacie. Ręczę moim słowem, że na pewno nie zrobi wam żadnej krzywdy. Za to ręczę. Wydaje mi się, iż chciałby oprowadzić nas wszystkich po swoich włościach. A uwierzcie, że jest, co podziwiać. Chodźcie!
Zwierzaki szybko odkryły, dlaczego ich nowy znajomy uważał to miejsce za takie wspaniałe. Cały teren przypominał ogromną polanę, otoczoną ze wszystkich stron lasem. I to takim gęstym, gdzie można się schronić w razie potrzeby.
Na otwartej przestrzeni znajdowało się pole, otoczone dość lichym płotem oraz z brzegu stały dwie chaty i mnóstwo bud. Roiło się tu też od kumpli Burka – wręcz nie sposób było ich zliczyć. Daleko od nich, prawie na przeciwnym końcu „posiadłości” widać było pasące się stadko czerwonych krów i koników. Zaraz obok domu na słupie swe gniazdo miał pobratymiec Wojtka. Po takim spacerze po okolicy, człowiek zatrzymał się przed jedną z chałup. Skinął na psa, który szczeknął do niego w odpowiedzi.
- Chce, abym wam pokazał wnętrze. Jest tu urządzony taki mały skansen. Czyli znajdują się tu różne sprzęty, używane kiedyś przez ludzi, a obecnie trochę zapomniane z powodu postępów w ich technice. Mamy również bogatą kolekcję rzeźb tutejszych artystów. Boberek na pewno nie będzie miał problemów z wejściem, a jeśli wy łoszaki uznacie, żeście za duże to choć głowę wsadźcie i się rozejrzycie. Dla mnie to miejsce jest jak zaczarowane. Czasem gdy Krzyś siedzi tu samotnie, przychodzimy do niego i opowiada nam, jak to było zanim się tu przeprowadził, porzucając wygodne życie w bardziej cywilizowanym kawałku świata. Tłumaczy też, do czego te rozmaite rzeczy służyły. Jak byście mieli kiedyś ochotę, to serdecznie zapraszamy.

- A możesz nam jedną rzecz wyjaśnić? Skąd się wzięło powiedzenie, że jest on Królem Biebrzy? Wybacz, ale nie wygląda jakoś okazale czy dostojnie.
- Oto wam chodzi… Prawdę powiedziawszy było to już na tyle dawno, że chyba tylko sam Krzyś pamięta. Żadne z obecnych tu zwierząt nie było przy tym, więc ciężko mi coś powiedzieć. Ludzie uwielbiają nazwy – jeśli coś nie ma swojego określenia, to trzeba jak najszybciej je wymyślić. Dlatego ja jestem psem, ty Mieszko bobrem, a wasza dwójka to łosie. Ktoś wpadł na pomysł, że mu się tutejszy mieszkaniec kojarzy z królem, a że w okolicy płynie Biebrza to tak zostało.



Boberek zaglądał we wszystkie kąty chaty. Było tu tyle rzeczy, że aż mu się w głowie zakręciło. Trochę to było za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Trapiło go jeszcze jedno pytanie.
- Wydawało mi się, że ludzie jednak w grupach żyją? W czymś na kształt małych stad. Ale ten tutaj mieszka na istnym odludziu. Otoczony gęstwiną drzew odcina się od pozostałych chyba na tyle, że inni tu rzadko bywają. Co sobie o nim myślą?
- Rzeczywiście, nie często mamy gości. Ale też Krzyś sam wybrał taki sposób bytowania. Z dala od reszty swego gatunku i wydaje mi się, że jest w miarę z tego zadowolony. A co do opinii na jego temat, to cóż… Są bardzo zróżnicowane – niektórzy mu zazdroszczą swego rodzaju odwagi odcięcia się od cywilizacji i tego spokoju panującego w tej okolicy, jednocześnie ma on wielu przeciwników, bo czasem wymsknie mu się to i owo, czym wywołuje pewne zamieszanie. Tak czy siak powiem wam, że jest oryginalny i naprawdę inny od ludzi, których miałem okazję poznać wcześniej. I jest mi tu u niego dobrze, bo inaczej już dawno bym stąd gdzieś odszedł.

Klempka spojrzała na słońce wędrujące po niebie i dotarło do niej, jak późno się już zrobiło. Pomimo że Matylda od dawna nie wymagała od nich stawiania się o określonej porze, czuli się nadal z nią związani i woleli się pokazać, by się nie niepokoiła. A Mieszko powinien zdążyć na kolację do domu. Jego rodzice nie lubili, gdy syn się spóźniał, bo nie wiedzieli, czy to przez gadulstwo lub roztargnienie, czy też się coś stało poważnego. Przypomniała sobie, ile czasu zajęło im dotarcie do siedziby Króla Biebrzy.
- Miło było poznać Cię Burku i jeśli nas rozumiesz – to i Ciebie Krzysiu. Jednak musimy powoli ruszać w drogę powrotną. Lecz zostało tutaj jeszcze sporo do odkrycia, więc pewnie wrócimy tu niedługo. Nie umiemy określić, kiedy dokładnie, aczkolwiek spodziewajcie się naszej wizyty, o ile tylko pozwolicie.
- Oczywiście, że tak.
Myślę, że i gospodarz nie ma nic przeciwko. Jesteśmy na uboczu i czasem fajnie, jak ktoś przyjdzie, by opowiedzieć, co słychać w dalszych zakątkach biebrzańskich bagien. Ja niestety nie jestem w stanie udać się na zbyt dalekie wycieczki, więc pozostaje mi tylko czekać na takich gości z nowinami jak wy. Więc do zobaczenia wkrótce!
Pies pożegnał się, a odchodzącym przyjaciołom pokiwał łapą. Człowiek też stał i ze szczerym uśmiechem na twarzy machał do nich ręką.

Anna Wabik

foto: Paweł Świątkiewicz

Archiwum

<<< :: 1 :: 2 :: 3 :: 4 :: >>>