Jadwiga Solińska - "SYBIRACZKA"
fot. Jacek Kuć

Jadwiga Solińska

urodziła się 1 stycznia 1929 roku w Wąsoszu Grajewskim. Tam też mieszka.
Od 12 kwietnia 1940 roku do 19 lutego 1946 przebywała z mamą, babcią i siostrą na zesłaniu w ZSRR; w Kazachstanie, w rejonie Pawłodaru nad Irtyszem. Tam w 1943 roku zmarła jej babcia. Ojciec ukrywał się podczas wojny przed NKWD.
Jest autorką wierszy i przekazów prozatorskich, zajmuje się plastyką obrzędową, występuje jako gawędziarka. Od 1988 roku należy do Stowarzyszenia Twórców Ludowych.

ZAPRASZAM CODZIENNIE NA NOWĄ CZĘŚĆ WSPOMNIEŃ JADWIGI SOLIŃSKIEJ...

"Sybiraczka" ukazuje siłę człowieka, walczącego o swą godność i przeżycie.
Jadwiga Solińska nie poddała się wówczas zniewoleniu,
obecnie zaś poprzez słowo literackie upamiętnia tamte chwile grozy.

CZĘŚĆ 13.
Z powodu toczącej się wojny nie otrzymywał nikt z Polski żadnych wiadomości. Informowano nas, że Niemcy wkraczają w głąb Związku Radzieckiego. Wszystkich mężczyzn powołano do wojska. Nawet starszych nie ominęła mobilizacja. Zostali tylko bardzo starzy i inwalidzi.
Zbliżał się sierpień, trzeba było koczować w innym miejscu, oddalonym o dwadzieścia kilometrów. Tu trawy były już doszczętnie zjedzone. Głód dawał się we znaki zwierzętom i ludziom. W studniach wysychała woda. Chleba i mąki prawie nie przywożono. Jedno cieszyło, że babcia była zdrowa, wygrzewała się w słońcu, odmawiając różaniec. Była osobą bardzo bogobojną.
Nadszedł czas koczowania, w pierwszym dniu wyruszyły w podróż mama z babcią. Ja z Zosią zostałam, miałyśmy wyruszyć następnego dnia. Wczesnym rankiem dano nam wóz, zaprzężony w jedną krowę. Włożyłyśmy na wóz swoje rzeczy i w drogę. Przy wozie Zosia pędziła kilkanaście cieląt.
Wsiadłam na furę i jechałam, poganiając krowę batem ze starej szmaty. Krowa uszła może ze dwa kilometry i stanęła jak wryta. Miałam mały, blaszany garnuszek, wydoiłam krowę. Mleko wypiłyśmy z Zosią do spółki.
Później wyprzęgłam krowę, aby się popasła. Kiedy ją znowu zaprzęgłam do wozu, też nie chciała ruszyć z miejsca. Wtedy przywiązałam do rogów sznurek i szłam z przodu ciągnąc krowę. Zosia poganiała ją i cielęta, które też ledwie szły. Były przecież chore. Razem z nimi szedł ślepy byczek. On był silny i wesoły.
Krowa co pewien czas przystawała. Za każdym przystankiem doiłam ją. To było nasze jedyne pożywienie. Około północy dotarłyśmy do miejsca przeznaczenia. Tu tak samo mieszkania były tylko z otworami, wyglądały jak trupie czaszki.
Susza dokuczała, trzeba było szukać pożywienia. Mówiono, że dobre do jedzenia są polne szczury - susły. Nazywano je suślikami. Szukałam nor tych stworzeń. Zauważyłam, jak suseł wlazł do nory. Z pośpiechem nosiłam wodę i wlewałam do nory. Suseł zaczął wytykać łeb, ale nie wychodził. Złapałam go ręką za łeb i wyciągnęłam.
Ugryzł mnie mocno w palec. Niosłam zdobycz do domu, krew z palca ściekała po futerku i ogonie susła. Straszne rzeczy - to była walka o przetrwanie. Suseł był bardzo tłusty. Jadło się mięso, ogryzało żeberka, ale z obrzydzeniem.
Sytuacja poprawiła się. Spadł upragniony deszcz. Step się zazielenił. A po pewnym czasie zakwitł kolorami tęczy. Kwitły trawy i kwiaty. Krowy poprawiły się z mlekiem.
Było już po żniwach. Chodziłam kilkanaście kilometrów zbierać pszeniczne kłosy. Marne one były, ale trochę się nazbierało, czasem nawet jeden worek. Chodziłam po ściernisku boso. Raz, gdy niosłam kłosy w worku do domu, pasterz od krów, starszy Kazach, pozwolił mi zawieźć je na krowie. Ale pasterz więcej mi na taki luksus nie pozwolił, a nawet wykrzykiwał, że nie wolno zbierać kłosów, bo to jest złodziejstwo. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak się zmienił. Musiałam teraz chodzić inną drogą i nosić, żeby nikt nie widział.
Kiedy miałam wolną chwilę, wchodziłam do dołów po studniach i tam się bawiłam. Każdy dół był oddzielnym cielętnikiem. W jednym znajdował się lazaret, a w nim cielęta różnej maści, ulepione przeze mnie z gliny. W lazarecie wśród glinianych cieląt był i ślepy byczek. Jego kochałam najbardziej. Głaskałam go po grzbiecie i mówiłam: mój Ślepy, Ślepy. To było jego imię, bo wszystkie gliniane zwierzątka miały polskie imiona, tak samo postępowałam, jak mama przy nowym naborze.
Pewnego dnia odbyła się na wypasach najprawdziwsza uczta. Zdechła krowa. Mięso z niej podzielono sprawiedliwie między wszystkich pracowników. Ucztowano. Wszyscy najedli się do syta gotowanego mięsa i napili rosołu.
Jesienią wróciliśmy na fermę. Mieszkałyśmy teraz przy kantorze, razem z panią Łempicką i jej córką Marylą. Były to panie dziedziczki. Przez całą jesień zbierałam kiziaki i pieczarki, łapałam pędzące burzany. Choć już były przymrozki, wciąż chodziłam boso.

cdn...

"Sybiraczka" - cz. 1 | "Sybiraczka" - cz. 2 | "Sybiraczka" - cz. 3 | "Sybiraczka" - cz. 4 | "Sybiraczka" - cz. 5 | "Sybiraczka" - cz. 6 | "Sybiraczka" - cz. 7 | "Sybiraczka" - cz. 8 | "Sybiraczka" - cz. 9 | "Sybiraczka" - cz. 10 | "Sybiraczka" - cz. 11 | "Sybiraczka" - cz. 12
przeczytaj też - Edwarda Kisło - "Kartki z dziennika"