Melania Burzyńska
"Szara przędza"

Część 14.
Na swoim.

Na swoim.
Obce narody, wy nie wiecie,
że mi najmilsze swoje śmiecie.

Człowiek: jednostka...
Zdawać by się mogło, co znaczy jednostka w stosunku do wielkiej społeczności ludzkiej - kropla w morzu. Jednak każda jednostka wnosi do społeczności własną osobowość i w zależności od wartości tejże rzutuje na charakter społeczeństwa. Jeżeli to jest silna indywidualność, rzuca swój styl społeczeństwu, pociągając za sobą inne, słabsze (Przykład: Napoleon, Hitler).
Społeczeństwo kształtuje jednostkę, jednostka - część składowa - kształtuje społeczność. Wzajemna zależność.
W moje "dziś" wchodzę zdecydowanym wrogiem ustroju, który w pieluchach historii rodzi się w mojej ojczyźnie. Czemu?
Wychowana na pojęciach międzywojennego patriotyzmu, gdzie kraj w którym zrodziła się Wielka Rewolucja był "światem odrutowanym", a ludzie nim rządzący synami "antychrysta" - nie mogłam przyjąć za swoje nowych praw i nowego ustroju. Zapatrzona w wizję Polski Sikorskiego, nie mogłam uwierzyć, że ta Polska umarła wraz z jego tragiczną śmiercią. Podziemie jeszcze o nią walczy, zwracając ufne oczy na zachód: Ameryka!
Z obu stron barykady giną najlepsi.... Ileż ofiar...... pod płaszczykiem AK ukrywa się wielu zwykłych bandytów i rabusiów, korzystających z posiadania broni w haniebny sposób. Z ich ręki ginie komendant naszego posterunku milicji, która z braku lokalu w naszej wsi, zakwaterowała się w sąsiedniej.
Stało się to dnia 30 kwietnia 1945 roku.
Na pamiątkę wmurowano ku jego czci tablicę na ścianie postawionego w 19 roku naszego posterunku.
Z ich też ręki ginie kierownik naszej szkoły - nasz dawny wychowawca, o którym pisałam jaki to był utalentowany człowiek. Rozstrzelali go razem z żoną. Zostało dwoje sierot, uczących się pierwszy rok w liceum.
W roku 1966 tez ku ich czci wmurowano tablicę pamiątkową na ścianie naszej szkoły i z udziałem ich dzieci - już dorosłych ludzi, odbyła się uroczysta akademia, do której się dołączyłam i ja kilkoma napisanymi przez siebie wierszami. Ich śmierć była największą stratą dla naszej wsi i społeczeństwa.
Jednak dowództwo AK dowiedziawszy się o tej zbrodni skazało winowajców na śmierć. Zabrano ich z domu i rozstrzelano w nieznanym miejscu...

"Próżno, ach próżno zwracam swe oczy".... Te słowa z piosenki można było zastosować i do tych, co tęsknie spoglądali w stronę zachodu, łudząc się, że Ameryka da nam "wolność" i dobrobyt; wspomoże czynnie akcję AK. Nic z tego nie wyszło i wreszcie dowództwo AK to zrozumiało, składając broń i na podstawie amnestii otrzymując niekaralność dla swoich członków. Było to bardzo słuszne, tak ze strony społecznej, jak i politycznej: społeczeństwo grupowało się wokół Frontu Jedności Narodu, zaś nasza racja stanu nie ostałaby się bez przyjaźni ze Związkiem Radzieckim, przeciwko której walczyło podziemie.
Tamta, dawna karta historii została raz na zawsze przewrócona. Na tej nowej należy napisać swój byt narodowy naszą własną pracą i wysiłkiem, nie oglądając się na żadną pomoc z zachodu.
To stwierdzenie, że same musimy wziąć w swe ręce losy kraju i swoje własne po raz pierwszy usłyszałam z ust naszego.... księdza! Bodaj on pierwszy był zwolennikiem naszego ustroju. Inni księża nazywali go "czerwonym" lub "bolszewikiem". Gdy się z nim zaprzyjaźniłam, naświetlił mi wiele rzeczy, otwierając oczy na nowe pojęcia polityczne i społeczne. Reszty dokonała z dnia na dzień zmieniająca się postać kraju pod rządami nowego ustroju. Na lepsze! To było dla mnie lepszą propagandą niż szumne hasła o socjalizmie, aż do obrzydliwości powtarzane przez mówców i pisane na szpaltach wszystkich gazet.
"Zło nie leży w strukturze ustroju;
ono legnie się w sercu człowieka..."

( z wiersza "Przyjdź Rewolucjo")

Tak. Najlepszy ustrój, najlepsze prawodawstwa mogą zepsuć źli wykonawcy prawa. Toteż dużo zła działo się na początku budowy nowego ustroju, w naszym kraju i z tej samej racji będzie dziać się w każdym czasie. Właśnie - jednostka! Dlatego to na początku tego rozdziału tyle o niej wspominam.
... Jestem więc samodzielną jednostką, by razem z innymi obywatelami kształtować rzeczywistość kraju i swą własną. Już nie sama - z mężem
start był niezmiernie ciężki. Szwagier jeszcze był w więzieniu (rok 46) i byłyśmy na razie razem z siostrą. Wraca z więzienia w 47 roku na Wielkanoc.
Niedługo zaczynamy się wszystkim rozdzielać: ziemią, budynkami, dobytkiem, pszczołami i sprzętem. Podział był zgodny, bo nie było się o co drzeć. Mąż przyprowadził "w posagu" konia i krowę.
Z podziału przypadło nam: koń "Perełka", jedna krowa, wóz "żelaźniak" , sieczkarnia, sprężynówka, śpichrz i połowę domu. Dwie krowy, kierat, pług, brony, drugi wóz, stodoła z oborą i drugie pół domu wzięła siostra. Tak samo zgodnie podzieliliśmy się łachami, "meblami" i garnkami.
Świniaka zabiliśmy na połowę i to już było wszystko.
Mieliśmy na szczęście dwa ogrody: ten siedliskowy i drugi szerszy, w końcu wsi. Na miejscu miała zostać siostra, a ja z czasem miałam się przebudować na ten drugi ogród.
Pierwszą "inwestycją" było postawienie płyty kuchennej w wielkiej izbie, bo ona mi przypadła w udziale, jako że starszej część w ziemi i w domu zawsze powinna być od strony słońca. Postawił ją majster "Komar" (Komarowski), a kończąc robotę zażartował: - Antej, zwijaj prędzej sznur, a ty Stefek trzymaj mur, a ja pójdę prędzej po pieniądze. To znaczy, by uciec nim "mur" się rozwali. Lecz się nie rozwalił. Płyta była wygodna: zmieściły się w niej i pod nią wszystkie moje gary, bo pod nią była "kuca", czyli pusta przestrzeń, gdzie od biedy pierwsze tygodnie siedziała krowa z kurczętami gdy było zimno na dworze. Kury nocowały w sieni, w...... węglarce!
Była to tak skromna egzystencja, że dziś trudno wyobrazić. Jednak było nam bardzo dobrze z siostrą. Drzwi nie były zabite; mama pilnowała nam dzieci, gdy u której się rodziły. Siostra wszystkich miała sześcioro, mnie urodziło się trzech synów.
Zaczynamy się odbudowywać od siostry.

Na razie użytkujemy wszystkie budynki razem, lecz już będziemy stawiać stodołę w swoim ogrodzie. Mąż sprzedaje cielaka i kupuje cement na słupy.
Co to była za radość, gdy te słupy stanęły. O, już jest swoje obejście! - bo na wyznaczonej na nie przestrzeni mąż gdzie się da zasadzał drzewka owocowe.
Ściany stodoły mają być z topoli, których osiem rosło w końcu w końcu naszego ogrodu. Lecz ile pracy kosztowało ich ręczne potarcie? Trzeba było i drugiemu traczowi zapłacić. Mąż starał się wszystko robić sam, prosząc czasem braci do pomocy, bo jeden trochę znał ciesielkę i inne sprawy. Dach na stodole został pokryty słomą.
Po stodole przyszła kolej na dom. Podmurówka stała więcej jak rok, czekając na ściany. Mąż zrobił pod nią trochę piwniczki.
Za sprzedaną krowę mąż kupuje dwie trzecie drzewa na dom. Z drugiej sprzedanie trochę zwlekał, drzewo poszło w górę w cenie i za druga kupił już tylko trzy podwaliny. Czwartą pożyczył u męża siostry, która była zamężna w naszej wsi.
I tak "ziarnko do ziarnka" - staną dom o wymiarach siedem na dziesięć metrów, pokryty deskami, a na nich dachówka cementowa. Stał on tak kilka lat, bo nawet gdy już postawiliśmy piece, nie było możliwości go wykończyć choć częściowo.
Nareszcie jakoś przyszła kolej na okna i drzwi. Zrobiliśmy ich tylko od jednaj połowy - byle wleźć. Podłogę i trochę ścian wewnętrznych wyjęliśmy ze starego domu. Szwagier potem, gdy mieszkał jeszcze dość długo w starym domu włożył izbie swoją podłogę.
I tak dnia 14 sierpnia 1953 roku przeszliśmy nareszcie do własnego domu!
Na razie mamy tylko pokój i kuchnię. Nawet sieni nie ma, którą z byle czego skleciliśmy dopiero przed zimą. (Nową, murowaną, urządzono jednocześnie na letnią kuchnię postawimy dopiero w 71 roku, z solidnym podpiwniczeniem, gdzie będzie miejsce na parnik).

Wykończyliśmy dom dopiero w 66 roku, a oszalowaliśmy w 71 -wszym, razem z budową nowej sieni.
Po przejściu na swoje "śmietnisko" przewieźliśmy za jakieś półtora roku i nasz śpichrz.
Matka zechciała być przy mnie. Jeszcze gdyśmy mieszkali w starym domu, oślepła na jedno oko. Nie pomogło leczenie pięciu lekarzy. Każdy z nich mówił o konieczności wyjęcia chorego oka lecz ona nie chciała się zgodzić: może niedługo umrę? Po ośmiu latach oślepła i na to drugie. Rozpaczała bardzo. Dostała nerwicy serca, która na dwanaście lat położyła ja do łóżka. Potem nawet na nogi nie mogła wstać za swoją potrzebą. Dwanaście lat!....Umarła w lipcu 70 roku, w czas mojej nieobecności. (Byłam w Kazimierzu na posiedzeniu zarządu Stowarzyszenia Twórców Ludowych). Wróciłam w dwie godziny po jej śmierci. Gdym wyjeżdżała, była zupełnie zdrowa, o ile stary i dwanaście lat leżący w łóżku człowiek może być zdrowy. Przyczyną było wirusowe zapalenie płuc. Lekarz nie pomógł.
Umarła mając 84 lata.
Budując nasze skromne budynki nie mieliśmy ani grosza długu. Pierwszą pożyczkę którąśmy zaciągnęli, było wzięcie woza ogumionego na raty.
Drugą pożyczkę wzięliśmy na budowę nowej chlewni, w sumie 30.000 (tysięcy). Jej budowę ukończyliśmy w 70 roku. Jest to pomieszczenie na magazyn nawozowy i kurnik. Jednak dach wykonany po planie - jednospadowy, okazał się zły. Zimą ciężar śniegu wygiął go: dachówka pęka i okropnie cieknie do środka. Myśmy chcieli od razu dachu dwuspadowego lecz nam nie pozwolono, bo trzeba by było odstąpić od miedzy 4 metry, to by jednak wyszło na środku podwórza.
Lekko to wszystko opisać w paru zdaniach, lecz ile pracy, kłopotów, wyrzeczeń przeszliśmy na ten okres inwestycyjny - przecież to trzydzieści lat!
Ratowało mnie to, że miałam samych chłopców i jeden po drugim mogli nosić wyrośnięte ubranka.
Cieszyłam się też, że nie jestem "modnisią". Nigdy nie kupiłam "szałowej" sukienki np. z żorżety lub tafty, które po przejściu mody zawalały by tylko szafy, bo nawet do pielenia by się nie nadały. Byłam i jestem praktyczną: wolę coś droższego kupić lecz musi to być praktyczniejsze i celowe.
Moi chłopcy już się usamodzielnili. Najstarszy skończył technikum rolnicze. Parę lat po ożenieniu mieszkał z nimi i pracował z żoną: on, jako finansista w prezydium gromadzkiej rady, ona - (też po technikum rolniczym) w biurze geesu. Potem on też przeniósł się do geesu, choć go nie chciano zwolnić z finansów, bo był najlepszym i najsumienniejszym finansistą. Dawali mu stanowisko przewodniczącego i sekretarza lecz on się nie zgodził. Walka o przejście do GS trwała dłuższy czas lecz ostatecznie przenieśli.
Miał on żonę aż z kieleckiego województwa i gdy zaczął żenić się syn średni, wyjechał z nią do jej rodziny w kieleckie. Pracuje w PZGS w Busku na stanowisku zastępcy prezesa.

Wychowałam mu dwoje dzieci.
Średni żenił się jako ostatni. Skończył szkołę przysposobienia rolniczego i kurs traktorowo - motorowy. Szykowaliśmy go na gospodarza, bo był bardzo rzutki - umiał majsterkować i fizycznie dobrej kondycji. Zgadzał się przejąć po nas gospodarstwo. Jednak gdy się ożenił, jego żona mająca średnie ogólne wykształcenie nie zechciała pracować na gospodarstwie i on zrezygnował z przejęcia po nas gospodarstwa. Pracuje w tej chwili na bazie kółka rolniczego jako traktorzysta; ona w banku miejscowym. Mają jednak zamiar wyjechać do miasta. Gdzie? - nie wiem.
Najmłodszy po ośmiu klasach podstawówki, ukończył jeszcze zasadniczą budowę i zaczął pracować w przedsiębiorstwie budowlanym w Białymstoku. Jednak praca w mieście mu nie odpowiadała. Wrócił do domu i przeszedł kurs traktorzystów. Pracował tez na bazie, jako traktorzysta. Bardzo wcześnie (o dużo za wcześnie)się ożenił, bo przed wojskiem.
Gdy starszy zrezygnował z gospodarki, musieliśmy ściągnąć do domu najmłodszego; ojciec zaczął podupadać na zdrowiu, a ja z moim chorym sercem miałam zdrowie "w kratkę". Dwukrotnie byłam w szpitalu w stanie całkowitej zapaści.
I ten to najmłodszy syn ma być naszą podporą starości. Jest bardzo wątłej budowy, lecz zdrów. Ma już dwoje dzieci: córeczka 1 i pół roku, synek 3 dni! (To znaczy w tej chwili).
Jakże inny jest start życiowy naszych dzieci w porównaniu z nami. Myśmy zaczynali od zera, oni maja prawie wszystko. (Nawet telewizor). Trzeba było pilnować porządku i od czasu do czasu cos remontować. Lecz nie są zadowoleni, bo nie mają ....... taksówki!
Żona najmłodszego syna tez jest po średnim ogólnym wykształceniu i pracuje w biurze gminy. Nasza wieś jest właśnie siedzibą gminy i to bardzo dużej. O sprawach wsi będę pisać w następnym rozdziale.
Uważam, że stawiając na "nogi" swoje gospodarstwo przyczyniłam się jednocześnie do podnoszenia dobrobytu narodowego. Uważam też, że dawna polityka rolna ( za czasów "kultu jednostki") była błędem. Wtedy ten był najlepszym obywatelem, co nic nie posiadał, bo to był "biedniak"; kto zaś coś miał, "kułak". Toteż ludzie starali się wówczas mieć jak najmniej dobytku. Inaczej może wyglądałaby produkcja rolna dziś, gdyby nie tamten okres.

Nasze "śmietnisko" jest piękne. Wszyscy twierdzą, że jest to najładniejsze obejście we wsi. Cały obszar jest zarośnięty trawą. Solidne ogrodzenie: cementowe słupy i równy, sztachetowy płot. Między domem, a budynkami inwentarskimi trochę sadu: owoce są na każdy sezon; studnia w idealnym miejscu: na najwyższym wzniesieniu podwórza, z dala od wszelkich źródeł zanieczyszczenia. Mąż wykopał ja sam i sam narobił kręgów, wypożyczywszy formy.
Przed domem ogródek z klombami dopełnia harmonijną całość.
Nie było łatwo przeprowadzić moje zamierzenia przy planowaniu wszelkich obiektów w obejściu. Mąż się ciągle czemuś sprzeciwiał: a na co? - a po co?
Tam, gdzie nie ustąpiłam - wyszło dobrze, gdzie dla świętego spokoju nie upierałam się, źle i to zło ja najwięcej odczułam, bo czuwanie nad porządkiem obejścia należy do mnie.
"Ktokolwiek będzie w nowogródzkiej stronie"...
- Ktokolwiek chce sprawdzić prawdę moich słów, serdecznie zapraszam!...
cdn...

PRZECZYTAJ: Część 1 | | Część 2 | Część 3 | Część 4 | Część 5 | Część 6 | Część 7 | Część 8 | Część 9 | Część 10 | Część 11 | Część 12 | Część 13

wstecz