LEGENDY  JAĆWIESKIE

 

SKIRMUT

 

            W 1264 roku po zwycięskiej bitwie nad Jaćwingami, książę Leszek – dowódca boju kazał odszukać Kumata. Ale jego nigdzie nie było. Przyprowadzono tylko młodego chłopca, który według relacji jeńców, miał być synem jaćwieskiego wodza.

-          Nazywasz się Skirmut i jesteś synem Kumata? – zapytał książę.

-          Tak. Jestem synem naszego wodza.

-          Jakie masz życzenie?

-          Chcę, abyście mnie zabili, tak jak ojca.

Książę Leszek z przekorą zerkał na zuchwałego młodzieńca. Po chwili wojowie przynieśli ciało zabitego Kumata. Na ten widok Skirmut padł na zwłoki ojca i zaczął przerażająco szlochać, tylko echo leciało po zagajnikach. Wydawało się, że to płacze dumna Jatwieź, którą sąsiedzi zawzięli się włożyć do grobu. Książę Leszek nie przeszkadzał chłopcu pożegnać się z ojcem. Gdy się ten wypłakał podszedł bliżej, pogłaskał go po włosach i aby jeszcze bardziej zdobyć chłopca przyjaźń, rozkazał pogrzebać Kumata według jaćwieskiego zwyczaju.

Po zakończeniu walk Skirmuta zabrano do niewoli. Najpierw przebywał w Łęczycy, a potem przywieziono go do Wizny. Tu na pograniczu z Jatwiezią mógł przydać się Mazowszanom do targów i rozgrywek politycznych. Chłopak był posłuszny, pilny, szybko więc przysposabiał się do rzemiosła wojskowego. Jego wychowawcy nawet nabrali pewności, że zupełnie zapomniał o swoim pochodzeniu. A największy na niego wpływ miał Zbirut, z którym Skirmut najbardziej się związał, nawet nazywał go ojcem, ponieważ okazało się że matką Zbiruta była jaćwieską branka. Pewnego razu, gdy obaj polowali w puszczy, a żubr zranił śmiertelnie Zbiruta, Skirmut opatrując jego rany, nagle zapytał jakby prosząc o testament:

- Ojcze, dlaczego służyłeś tak wiernie obcym ludziom? Przecież masz w żyłach krew

naszą jaćwieską.  

Wtedy Zbirut ostatkiem sil podniósł się na deskach i odrzekł.

- Proszę mi podać kubeł gorącej wody z kostką miodu.

Gdy Skirmut wykonał polecenie, wówczas Zbirut kazał postawić naczynie pośrodku stołu, a po bokach położył trzy krążki z uciętych drzew służące za podstawki. Włożony do wody miód rozpuszczał się momentalnie, prawie nie podnosząc cieczy.

- Miód to my, jaćwingowie – przemówił Zbirut – a wokół: Mazowszanie, Litwini i Krzyżanoścy. Nie ma nam innego wyjścia , jak się rozpłynąć. Kurhany to zbyt wysoka cena.

Po tych słowach Zbirut położył się na pryczę i zaczął zamykać oczy. Skirmut przerażony skoczył do przyjaciela, porwał go w ramiona, zatrząsł raz, drugi. Poczuł ogromną grozę, która wypełniała szałas, jakieś żelazne pazury go łapały za gardło. Uciekaj! – jakby coś jęknęło. Odruchowo rzucił się do drzwi, ale w nich stal na czatach groźny strażnik. Serce mu biło jak młotem. Teraz poczuł w sobie prawdziwy zew puszczy, zobaczył wojów jaćwieskich pędzących wichrem do ataku na czele z ojcem. Tam jego miejsce! Skirmut chwilę stał jakby w paraliżu, potem schylił się nad martwym ciałem Zbiruta i pocałował go w usta. Już po raz drugi całował w zimne usta swoich najbliższych pobratymców. Który testament ma przyjąć?

            Po tygodniu od tego zdarzenia w Wiznieńskim grodzie wywołano alarm – nagle zginął Skirmut. Jak potem ustalono, jeden ze strażników przywiązał go pod koński brzuch, zasłonił po bokach zwisającą derką i obaj bez przeszkód wyjechali na zewnątrz przez główną bramę. Dopiero w puszczy Skirmut ze swoim mazowieckim przyjacielem poczuli się prawdziwie wolnymi ludźmi. Mazowszanin odpiął od pasa bukłak z piwem i podał koledze. Wolność!

            Skirmut jeszcze w pełni nie mógł uświadomić co się stało. Wokół pachniało ziemią, na jeziorze pękały lody, śpiewały ptaki – budziła się wiosna. W pobliskim domostwie zobaczył korowód nagich dziewczyn idących ze śpiewem w stronę świętego gaju. Narodziny wiosny były zawsze największym świętem. Teraz obydwaj zwarli się w uścisku i zaśpiewali na cały głos:

                    Syta druhna, syta,

                    zjadła zasiek żyta,

                    pięcioro pokosy,

                    pieczeń za trzy grosze.

                    Hu-ha..hu-ha..hu-ha!

 

                             Syta druhna, pękata,

                             Zjadła byka, miał trzy lata.

                             War piwa wypiła.

                             I jeszcze się swarzyła

                             Hu-ha..hu-ha..hu-ha...

     Echo pieśni niosło się daleko, daleko po dolinach. Oto siła ich bogów: laukus (ziemia), dagis (święto narodzin) i altu (bukłak z piwem). Oto siła wolności!

- Dziękuje Ci serdecznie za pomoc – Skirmut długo trzymał przyjaciela w objęciach – całe życie będę Ci za to wdzięczny. Do zobaczenia.

 

Minęło 20 lat. Nieustanne napady krzyżackie wyniszczyły krainę Sambów, Natangów, Bartów, Galindów, Jaćwingów. Potem jeszcze watahy Tatarów wypalały do cna wsie i grody tubylczej ludności. W końcu wielka ich armia stanęła u wrót Wizny. Mazowszanie broniąc zaciekle swego grodu, oczekiwali na pomoc z zewnątrz, a szczególnie od polskiego króla.

W pewnym momencie zobaczyli dziwny oddział wojsk stojący w lesie jakby w oczekiwaniu na rozkazy. Wysłano na zwiady doświadczonego woja Grzebka, który wprost nie mógł uwierzyć własnym oczom, kogo zobaczył. Był to jego dawny druh Skirmut ze swoim wojskiem przybył na pomoc. Ogromnej radości teraz nie mogli obaj pomieścić w sobie. Obejmując do całowania gorące usta przyjaciela, w duszy Skirmuta coraz mocniej osadzały się słowa z testamentu „drugiego ojca”: o miodzie i trzech krążkach z uciętej brzozy.

 

 

KLĄTWA  WRÓŻKI  ZAROTY

 

            W Galindii, kraju sąsiadującym z Mazowszem i Jatwieźią, nastąpił gwałtowny wzrost urodzin dzieci. Zgromadzenie ogólne mężczyzn wówczas postanowiło, aby wszystkie nowo narodzone dziewczynki uśmiercać, natomiast matkom, jeśli takowa się sprzeciwi oddaniu dziecka na stracenie, będą obcinać piersi. Zrozpaczone matki galindskie udały się o poradę do cieszącej się wielkim szacunkiem, nie tylko w ich kraju, wróżki i kapłanki Zaroty.

- Najszlachetniejsza Zaroto – zwróciły się do wróżki kobiety, składając dary ze srebra i jantaru – tylko ty jedynie możesz uratować nas od hańby i zbezczeszczenia. Przyjmij te dary i przekaż bóstwom, prosząc aby oświeciły naszych mężów i odwróciły od nas straszne pohańbienie.

            Zarota z trwogą wysłuchała treści uchwał wiecu, przyjęła dary, długo rozmawiała z Perkunasem – bogiem, któremu najbardziej ufała – i po ofiarnym tańcu Na rozpalonych węglach orzekła:

-Bóg przyjął wasze prośby i możecie z ufnością wracać do swoich domów. W dniu jutrzejszym Zarota zwołała do siebie możniejszych panów ziemi galindzkiej, objawiając im wolę bogów.

-W połowie dzisiejszej nocy, macie wszyscy udać się bez broni i tarczy na ziemie słowiańską wydając chrześcijanom wojnę.

-          Czyja to jest wola? – zapytał starszy zgromadzenia

-          Samego Perkunasa.

Ufni w nieomylność kapłanki mężczyźni ochoczo wyruszyli na łupy, kto tylko mógł nosić broń.

I rzeczywiście zaskoczeni zuchwałą napaścią mieszkańcy pogranicznych wsi mazowieckich nie zdołali się obronić, Galindowie zaś z wielkimi łupami, jeńcami i tabunami koni i bydła wracali do swoich domostw. Triumf ich zwycięstwa nie trwał jednak długo. Wkrótce pokonani zorientowali się, że w zastępach Galindów nie ma ani jednej sztuki broni, ani jednej tarczy. Potwierdzili to również jeńcy, którym udało się zbiec. Wtedy Mazowszanie dogonili Galindów, odebrali zdobycz, zabijając bez trudu tych napastników którym nie udało się uciec.

            Galindowie otrząsnęli się z haniebnego upadku dopiero w dniu następnym. Nie mieli wątpliwości, że był to podstęp ich wróżki. Pomimo wielkiego do niej szacunku nie mogli darować swojej klęski. Postanowili jednogłośnie, uchwałę poprzedniego wiecu wykonać bez żadnych wyjątków, poczynając od zdradliwej Zaroty. Wszystkim kobietom, które chodziły do niej na skargę, za karę nie tylko odjęto córki uśmiercając je, ale nakazano po obcięciu piersi – wywieźć niewiasty na niedostępny grąd.

- Każde wiarołomstwo jest znieważeniem bogów, które musi być bezwzględnie ukarane – oświadczył główny kapłan – przyjmujesz tę karę ze spokojem Zaroto?

- Nie. Naturalnym prawem każdej matki jest obrona życia jej dziecka.

- Bunt?! – wrzasnął kapłan – łamanie woli zgromadzenia jest buntem przeciwko ołtarzowi! Żrebcy, proszę przystąpić do wykonywania wyroku.

Dwóch mężczyzn w kołpakach ze skory i grubych konopnych koszulach przywiązało rozciągnięte ręce Zaroty do kołka, odcięto nożem piersi i rzucono na ogień płonącego stosu. Chmielni wojowie uderzyli pałkami w tarcze, zaznaczając pogardę dla wiarołomstwa. Potem tak uczyniono z następnymi kobietami. Cały kraj Galindów cieszył się ze spełnionej zemsty. Niezwłocznie też przygotowano zsyłkę. Miejsce odosobnienia dla kobiet wybrano w głębokiej puszczy. Był to dziki niedostępny, a zarazem przepiękny grąd nazywany Pobojną Górą. Na tym tajemniczym miejscu wodzowie składali dziękczynne ofiary bóstwom po zwycięskich bojach. Tym razem Galindianie postanowili oddać w ofierze Perkunasowi wiarołomne kobiety. Nieszczęśnice początkowo płakały, chcąc iść dobrowolnie na samospalenie. Ale czas ich uspokoił. Podporządkowane losowi zaczęły sposobić się do życia. Od rana do nocy pracowały zawzięcie nad zdobywaniem pokarmu, budowaniem szałasów, noszeniem w fartuchach ziemi na wały ochronne. Swoją ogromną gorycz i swój bunt przeciwko bogom i nieludzkim ludziom zamieniły w ciężką pracę i służenie drugiej osobie. Ich maleńki grądzik wkrótce zamienił się w przepiękny raj, bo tylko takie miały pragnienie.

            Co dalej stało się z buntowniczkami nie wiadomo. Jedna z wieści głosi, że Perkunas w końcu uległ wzruszającemu uporowi Galindianek i przychodził co ranka je podglądać, a po śmierci dusze każdej pozamieniał w śpiewające ptaki. Po raz pierwszy spotkał się z przypadkiem, kiedy ofiara zadziwiła ołtarz. Spodobało mu się to.

            Są też przekazy, że kobiety siłą własnej woli zamieniły się w niewidzialne nimfy, żyjące do dziś w podziemiach pobojnego grądu.

            Po latach Krzyżacy podbili i spacyfikowali krainę Galindów. Gdy część mieszkańców – z uwagi na bezpieczeństwo – przesiedlali w głąb swojego terytorium do Barcji, siwiuteńki starzec idąc za tłumem wygnańców, nie mógł pozbyć się tamtego widoku, gdy ich dumnym kobietom ucinano piersi, wyganiając z kraju. Łzy mu ciekły po zmarszczkach twarzy. Smutny to był rajd. Już młodzi nie pamiętali wielkich czasów galindzkiej wolnej ojczyzny. Nie miał wątpliwości, że jej upadek miał początek w klątwie wróżki Zaroty. 

 

LEGENDY  ZE  WSI  BUDY

 

BOGINI  WIOSNY

 

            Wieś Budy jest położona w Dolnym Basenie Biebrzy. Zupełnie się wyludniła, a pozostawione domy, jeszcze kryte słomą zasiedlili przybysze z miasta. W jednym z nich zamieszkał bibliofil z Warszawy nazwany później Królem Biebrzy.

            W sposób zygzakowaty układał się jego los po przybyciu do tej bagiennej krainy.

            Tutejszemu gospodarzowi zaginęła żona. Długo szukał bezskutecznie w bagnach, aż po kilku latach znaleziono w zaroślach jej kości i czaszkę. Rolnik wyjechał, a na jego miejsce pojawił się właśnie człowiek ze stolicy. Trochę bezradny, trochę marzyciel intuicyjnie zapatrzony w tajemną gwiazdę Biebrzy. Gdy groziło mu już absolutne bankructwo, to przed zupełnym upadkiem uchroniła go bezgraniczna dobroć do wszystkiego co żyje.

            Znalazłem to miejsce – zapisał w pamiętniku – przystanąłem. Tkwię w dziwnym bezruchu i obserwuję ciekawe człowieka z człowiekiem spotkania. Przyjeżdżają tu ludzie i odchodzą, by znów wrócić i wnet uciec. Tu jeszcze nikomu nic nie wyszło, a tymczasem ja miałem więcej szczęścia. Wcześniej uszczknąłem rąbek szkoły przetrwania i teraz jestem bogaty w czas, ciszę, przestrzeń i wolność oraz romantyczny brak pieniędzy”.

            W szczególności przybywają tu ludzie namiętni, których ciało jest za małym miejscem na niespokojnego ducha. Jeden z malarzy zawziął się za malowanie bogiń Biebrzy. Tu naprawdę błądzą jakieś idee, mary, pory dnia lub pory roku, łatwo się personifikują, bez większych problemów można je ubrać w czyjeś ciało, w czyje? – oczywiście pięknych kobiet.

            Portret Bogini Wiosny został powieszony na głównym miejscu – w kuchni nad stołem. Patrzyła gdzieś w las, a pozostawał do obejrzenia tylko jej profil, no i ta niecierpliwość w czekaniu, kiedy się odwróci. Pijąc herbatę, piwo, wódkę gospodarz z malarzem nadawali jej różne imiona: Maria, Brygida, Beata, Jola...

            „Moja ty jedyna, w snach płynąca, dziewczęce piękno ukazująca wciąż! Urzekasz mnie tajemnicą swą. Tyś duszą mą, bo kocham Cię i jestem z Tobą – miodu kroplo! Myśli me, chcą być z Tobą, wchłaniają twe oblicze i samotności pragną naszej. Biegną przez wszystkie pory roku. Witaj więc wiosno! To ty przyszłaś by odejść. Jesteś piękna zbyt wielce, byś była dłużej niż moment”... Dalsza treść z pamiętnika.

     Tak mijały miesiące.

     I....stało się!

            Pewnego poranka przed bramą zawarczał dziwnie samochód. Gospodarza jakby coś szturchnęło, jakiś niepokój na nim osiadł i zaczął wypychać z domu kierując w stronę wjazdu. Wybiegł bez czapki, pół - kurtka nie zapięta zwisała z ramion. Widział już z daleka wysiadającą dziewczynę. Niezdecydowanie rozglądając się szła w jego stronę. Widział już usta uśmiechnięte na powitanie. I te znajome oczy ogromne jak meteory skrzyły się. Boże! Beata! – wykrzyknął i wysoko podnosząc ramiona przywitał ją w objęciach.

            Potem trochę stremowani długo patrzyli na siebie. Jak niewiele było potrzeba czasu, namiętnego czasu, aby bogini z jego portretu odwróciła się. Nigdy nie wątpił, że to nastąpi.

            Jeszcze nigdy nikt nie ustalił alfabetu intuicji, przewidzeń, dziwnych układów, kiedy karta w grze raz idzie, a drugi raz kpiąc z nas odwraca się plecami. Wielki moment zawsze nas oświetla, ale i pozostawia smak popiołu.

            Królowanie nad Biebrzą, albo przywdziewanie szat bogini, to życie wśród takich momentów, to jakby piętnowanie duszy, to ... „romantyczny brak pieniędzy”!!! Cha – cha-cha... Czyż nie urokliwa jest treść tej legendy? Nawet dla owego smaczku specyficznych słów, to warto ją oswoić.

            Panie i panowie! Biebrza jest piękna!

 

Zebrał Arkadiusz Studniarek